Zielonki pod Warszawą – naturalistyczny park, gdzie w zaroślach przetrwały okruchy historii i napis „Przeszłość Przyszłości”    

Przy ruchliwej drodze, niegdyś trasie wylotowej z Warszawy w kierunku Poznania, ok. 15 km od Pałacu Kultury, widoczne za pochylonym murem było skupisko starych drzew, które trudno nazwać parkiem, a jeszcze trudniej dojrzeć w nim zza betoniarek, hałd piasku i desek zarys dziewiętnastowiecznego pałacu. Obecny właściciel opowiadał, iż podobała mu się ta namiastka lasu i kupując zdziwił się, że został posiadaczem zabytku.

Zapewne dla nikogo nie jest tajemnicą, iż w Polsce, ze względu na wydarzenia historyczne, zabytków niesakralnych jest znikoma ilość. Szczególnie obiekty, których właścicielami było ziemiaństwo, celowo niszczono i dewastowano. Jak trudne i zarazem fascynujące jest ich przywracanie „do życia” w dzisiejszych czasach było mi dane przekonać się osobiście.

W wyniku zbiegu okoliczności znalazłam się w Zielonkach w czerwcu 2005 roku, bardziej z ciekawości, niż z przekonania, że stanie się moim miejscem pracy. Byłam pełna obaw: czy potrafię odnaleźć się w obiekcie nie będącym klasztorem, bądź kościołem; czy potrafię współpracować z człowiekiem biznesu?

Dziś, z pewnym rozbawieniem wspominam naszą pierwszą rozmowę. W moim CV były anioły, ołtarze i barokowe malowidła ścienne, a tutaj na „placu budowy” resztki murów i całkowita dewastacja. Ot, to co może zrobić z pałacem komunistyczne gospodarstwo rolne.

Obecny Właściciel, chcąc pokazać dobre chęci, pochwalił się nowo zakupionym na targu staroci „zabytkiem”, który wykonany był ze sklejki i jeszcze pachniał syntetyczną bejcą.

Jednak, gdy pan Zenon Lasota zaczął wyliczać oczekiwania, jakby to chciał, żebym objęła projektowo wszystko: od rynien, dachów, gzymsów, poprzez kolorystykę, podłogi, sztukaterie… i tutaj przybiegł z jednym może z niespełna metrowym kawałkiem gzymsu i krzykiem „znalazłem zamurowane w ścianie toalety”, aż do strojów dla niego, rodziny i pracowników. Zmiękłam…

Dodatkowo, Właściciel nie był kurczowo przywiązany do istniejących już planów. Prowadzone dotychczas prace dotyczyły architektury i zabezpieczeń budynku: podbicia fundamentów, oczyszczenia piwnic, usunięcia licznych, wtórnych przemurowań, remontu stropów i dachu. Pałac docelowo miał się sam utrzymać, jedynie w jednej sali miało być muzeum (z eksponowanym także fragmentem więźby dachowej).

Zaczęliśmy od podstawowych działań konserwatorskich: kwerendy materiałów źródłowych, badań stratygraficznych w obiekcie, oraz porównań z obiektami tego okresu. Stopniowo odkrywaliśmy niesamowite szczegóły historii i bogactwa tego miejsca.

Dobra nabył w 1851 roku (4 lipca) Alfons Ferdynand Kropiwnicki (1803-1881) jeden z najbardziej znanych architektów warszawskich. Absolwent Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Warszawskiego i wychowanek Antonia Corazziego, współpracownik Józefa Grzegorza Lassla, w 1843 roku został budowniczym Warszawy, a w 1847 otrzymał szlachectwo i herb Sas. Do jego najbardziej znanych projektów – niestety zniszczonych w czasie wojny – należały: budynek handlowy zwany Gościnnym Dworem na placu Żelaznej Bramy i Dworzec Terespolski. Piękne dekoracje w formie żeliwnych arkad nie istnieją, zostały przetopione.

W Zielonkach Kropiwnicki zaprojektował i zbudował własny pałac, być może na fragmentach piwnic dworu pochodzącego z drugiej połowy XVIII wieku, należącego do poprzedniego właściciela Jakuba Arytuna Paschalisa Jakubowicza, właściciela manufaktury pasów kontuszowych w Lipkowie. Data na zwieńczeniu dachu wieży „1855” jest zapewne datą ukończenia budowy.

Architektonicznie obiekt utrzymany jest w stylu neorenesansowym.

Stopniowe odczytywanie układu ścian, przekształceń otworów zaczęło ukazywać piękno i rozmach projektu. Część zachodnia pałacu, tzw. służbówka, była bardzo zdewastowana, a projekt jej dobudowy nie harmonizował z całością, pomiary i symulacje ukazały możliwość istnienia podcienia (po jego rekonstrukcji dotarły do nas głosy okolicznych mieszkańców, że takie zadaszenie wcześniej istniało i stały tam konie).

Układ amfiladowy pomieszczeń, zakamarki, ślady po piecach ogrzewających sąsiadujące pomieszczenia, przewody kominowe i drobne oryginalne szczegóły ukazywały się po woli. Nie stanowiło problemu przypisanie poszczególnym pomieszczeniom ich funkcji oraz odtworzenie rytmu poruszania się i życia w pałacu.

Zaproponowałam aby powrócić do funkcji poszczególnych pomieszczeń i na wzór pałaców europejskich, gdzie jedna rodzina mieszka przez wiele epok i czasami uchyla drzwi gościom, aby np. organizować spotkania komercyjne.

Rozpoczęłam nakreślać charakter epoki, środowiska i historii, w których znalazł się budowniczy domu A. Kropiwnicki. W ten sposób powstały trzy elementy składowe określające klimat moich poszukiwań i projektowanych dekoracji, na które złożyły się: klasyka o proweniencji włoskiej, którą nabył poprzez naukę; mieszczańskie pochodzenie oraz secesja, której nadejście wyczuwał jako dobry architekt.

Celem było odczytanie charakteru miejsca, jego ducha. Należy to zawsze robić kompleksowo, nie zapominając o wszystkich tworzących go elementach.

Pieczołowicie dbaliśmy o każdy zachowany detal, który był punktem wyjściowym do dalszych kompozycji. Pozostałe elementy to „polowanie na starocie”, a następnie moje własne kompozycje i projekty plastyczne.

Dziś nie ma wyłącznie jednej sali historycznej, lecz cały obiekt jest jednolity, tak jakby przetrwał nie naruszony, a smutny okres dewastacji nigdy nie istniał. Przyznam, że trudno obecnie nakłonić Właścicieli, aby przyznali jak dużo włożono wysiłku. Największą radość sprawia im zwiedzający mówiący „ ojej, jak dużo się tutaj zachowało”. Tutaj niemal każdy element ma swoją historię, jak był zdobywany, wyszukiwany lub ile poszukiwań odpowiedniego wykonawcy kosztował. W pałacu jest ogromna ilość elementów z 2 poł. XIX wieku, lecz pochodzących z innych miejsc. Wszystkie prace wykonywane były z własnych środków.

Przyznam, że byłam pod ogromnym wrażeniem pewnej „zaciekłości biznesmena” cechującej się ogromną otwartością na pomysły, dużą dozą zaufania, jaką mnie obdarzył, chęcią zgłębiania tajników tej dziedziny nauki oraz bezkompromisowością dążenia do jak najwierniejszego odtworzenia pałacu wraz z otoczeniem i klimatem życia.

Podział naszych funkcji był prosty: ja wymyślałam zgodnie z ideą, a ten człowiek nie widział problemów w realizacji. Potrafił wyszukać odpowiednich rzemieślników, materiały i ogarnąć całą organizację. I zaskakiwał zdobywaniem takich „staroci”, że wydawało się to niemal niemożliwe. Córki, które były jeszcze małymi dziewczynkami, mocno się angażowały. Mozaikę układaliśmy wspólnymi siłami.

Nasza współpraca trwała około 10 lat. Obrosła anegdotami. Mnie nauczyła, że warto być upartym i bezkompromisowym.

Dziś pałac wspaniale funkcjonuje i jest tłem wielu wydarzeń historycznych.

Zasadniczą część pałacu, na osi północ południe stanowi ogromna sala balowa, dzielona (w zależności od potrzeby) na dwie części ażurową ścianą mieszczącą centralnie kominek dwustronny z przeźroczystym witrażem, flankowany przeszklonymi drzwiami. Dekorowana bogatym gzymsem, odtworzonym na podstawie zachowanego fragmentu, i pozostałymi dokomponowanymi sztukateriami, malowidłami ściennymi, nawiązującymi do warszawskich i mieszczańskich klimatów, stolarkami i mozaiką na posadzce. W narożniku północno-wschodnim przylega wieża, która na poziomie parteru stanowi sekretny gabinet. Tutaj pod warstwami przemalowań zachowały się oryginalne sztukaterie (wymagały jedynie konserwacji). Sztukaterie te są autorstwa prawdopodobnie powracającego wówczas z emigracji w Paryżu Władysława Oleszczyńskiego, specjalizującego się w medalierstwie. Dobór tematyki wydaje się być bardzo celowy i osadzony w panującej wówczas myśli pozytywizmu. W medalionach umieszczeni są wybitni Polacy – twórcy, dowódcy, pisarze, naukowcy. Ozdobny portal wieńczą sowy i napis „Przeszłość Przyszłości”, bezpośrednio nawiązujący do dewizy widniejącej nad wejściem do Świątyni Sybilli w Puławach, gdzie księżna Izabela Czartoryska założyła prywatne muzeum.

W południowej osi części centralnej znajdują się dwie sale: bawialnia (złotawe tapety) i jadalnia (bladozielone tapety). W północnej części obszerna klatka schodowa otrzymała kamienne schody z białego marmuru i kutą balustradę, na ścianach malowane iluzjonistycznie dywany z sielankowymi przedstawieniami.

Rozległa amfilada łączy salę balową, hol komunikacyjny, bibliotekę – biuro Pana domu (z purpurowymi tapetami) oraz kredens i kuchnię, dalej część dawnej służbówki, dziś prywatne mieszkanie Właścicieli.

Na piętrze znajduje się oryginalna sypialnia połączona z dwoma piętrami widokowej wieży, z oryginalnymi, kręconymi schodami drewnianymi, malowanymi na zielono.

Wszystkie stolarki, okna skrzynkowe z okuciami i drzwi zostały zrekonstruowane na podstawie zachowanych dwóch fragmentów.

Sztukaterie zaprojektowano na nowo, ściany pokryły tapety wzorowane na dziewiętnastowiecznych, a w odnalezionych przepruciach umieszczono dwa piece kaflowe, dziewiętnastowieczne, zakupione w Tarnowie. Trzeci znalazł miejsce w kuchni. Mocne punkty kompozycji podkreśliły masywne lustra, kryształowe żyrandole i kinkiety oraz świece naturalne. Drobne przeszklenia uzupełniono malarstwem na szkle.

Liczne detale, meble bibeloty pojawiały się stopniowo, dopełniając kompozycji. Tutaj odkrywaliśmy, że dla dobra całości, wielką sztuką jest rezygnować z tego co nam się jeszcze podoba.

Namalowałam też serię portretów ukazującą mieszkańców i wydarzenia dziejące się w pałacu, wiele z nich do tej pory wisi na ścianach.

Powstały też liczne kostiumy: historyczne i stylizowane. Suknie balowe, kontusze i żupany szyłyśmy z Mamą-krawcową. Pozostałe konsultowałam.

Na elewacjach udało się odczytać oryginalną kolorystykę tynków, żeliwnych elementów i ją przywrócono. Zachowane elementy żeliwnych kolumn i balustrad schodów wejściowych, posłużyły do dokomponowania pozostałych, w tym kolumn stworzonego podcienia.

Podjazd ułożony został z historycznego bruku, który ktoś wyrzucił.

Dla mnie współpraca już się skończyła. Biznesy powoli przejmuje kolejne pokolenie. Ale ufam, że ocaliliśmy piękne miejsce.

https://palaclasotow.pl